środa, 22 lutego 2012

Siatkówka jest bowiem sportem problemowym*


Są sukcesy reprezentacji męskiej i żeńskiej, jest bardzo silna liga, jest całkiem niezła wartość medialna dyscypliny. Ale są też poważne problemy. Zapytać by się chciało – co z tą siatkówką?


Siatkówka w Polsce spokojnie mogłaby rywalizować o pozycję sportu numer jeden z piłką nożną.
Skąd ta śmiała teza?

Po pierwsze – Polacy kochają sukcesy. Dlatego, że sukces dowartościowuje nasz, wiecznie będący na drugim planie wielkiego świata, naród i przyciąga zainteresowanie zagranicy. A reprezentacja, zarówno siatkarzy jak i siatkarek naszego kraju, sukcesy na arenie międzynarodowej odnosi co roku. Kto nie marzy o tym, żeby „nasi” pokonali Rosjan, dorównywali zwinnością Brazylijczykom i bez wysiłku rozprawiali się z Niemcami. A to właśnie gwarantują nam siatkarze.

Po drugie – polska liga siatkówki zwana PlusLigą. Panuje przekonanie, że obok rosyjskiej i włoskiej, to najlepsza profesjonalna liga siatkówki na świecie. Dlaczego? Znowu sukcesy – tym razem klubów z naszej ligi w rozgrywkach międzynarodowych (Lidze Mistrzów, Pucharze CEV, Pucharze Challenge Cup, Klubowych Mistrzostwach Świata). Do tego dochodzi ogromne zainteresowanie kibiców (nota bene uważanych za najlepszych na świecie), nieco mniejsze sponsorów i mediów oraz wspaniała atmosfera widowisk (tak, na mecz siatkówki spokojnie można wybrać się całą rodziną).

Jakie zatem problemy ma w Polsce ten, wydawałoby się, skazany na sukces sport?


Problem numer 1 - siatkówka nie jest piłką nożną

Stwierdzenie tak oczywiste, że brzmi aż głupio. Ale paradoksalnie jest to właśnie chyba największy problem siatkówki. Jak wspomniałam – siatkówka w Polsce ma w rękawie wszelkie asy by piłkę nożną zdetronizować. Ale to się chyba nie uda. Po pierwsze łatwiej jest piłkę kopnąć niż odbić, więc to futbolówka towarzyszy dzieciakom od najmłodszych lat. Po drugie skoro prawie cały świat (a już na pewno niemal cała Europa) kocha piłkę to musi i Polska. A ja nie rozumiem – w USA piłką kopaną mało kto się interesuje, bo Ameryka ma baseball, football amerykański i koszykówkę, na Litwie właśnie ta ostatnia jest królową fizycznej aktywności, w Kanadzie zaś hokej. I co? I ludzie tam też są szczęśliwi i nikt się nie przejmuje miejscem piłkarzy w rankingu FIFA. A u nas?

Reprezentacja – obiekt żartów, T-Mobile Ekstraklasa furory nie robi, zagraniczne gwiazdy wcale do Polski się nie pchają. W siatkówce wręcz odwrotnie, ale powtarzać się nie będę – dodam tylko, że wielu zawodników zagranicznych marzy o tym by w PlusLidze grać, a wiele zagranicznych klubów chce ściągnąć do siebie siatkarzy polskich. I co? I nic – pierwsze strony magazynów sportowych wciąż zdobią piłkarze, ważniejszym newsem jest to, że w Bundeslidze ktoś kopnął kogoś, a jeszcze ktoś inny się potknął, niż pojedynek czołowych ekip ekstraklasy siatkówki. A wiadomo – bez zainteresowania mediów, które rzec można w sporcie są pierwszą władzą, nic wydarzyć się nie może. Bo media gwarantują rozgłos, rozgłos przyciąga sponsorów i kibiców, a jak dorzuci się wysokie osiągnięcia – sukces na całej linii pewny. Tylko właśnie... Sukcesy są, a z rozgłosem różnie bywa – ot wiadomości sportowe – najpierw co tam słychać w T-Mobile Ekstraklasie, potem co w innych ligach europejskich, potem co w naszej I lidze i jeśli się gdzieś siatkówka załapie, to jest dobrze. Ale zimą ma marne szanse – w końcu są jeszcze skoki i Justyna Kowalczyk.

O co więc chodzi z tą piłką kopaną – wciąż żyjemy nadzieją na powtórzenie sukcesów z lat '70? I żebyście mnie źle nie zrozumieli – doceniam klubowe potęgi Legii czy Wisły, oglądam mecze i nie mam nic przeciwko piłce nożnej jako takiej. No chyba, że muszę oglądać występy Polaków z cyklu „mecz otwarcia, mecz o wszystko, mecz o honor”.


Problem numer 2 – siatkówka to sport małych miast

Siatkarskie potęgi? Bełchatów – 61 tys. mieszkańców, Kędzierzyn-Koźle 65 tys., Jastrzębie 92 tys., Rzeszów 178 tys. I gdy finał rozstrzyga się między PGE Skrą Bełchatów a ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle bezpośrednio zainteresowanych mamy 126 tys. A gdy Wisła Kraków gra z Legią Warszawa – prawie 20 razy więcej.

Oczywiście i większe miasta mają swoją reprezentację w PlusLidze – jest AZS Politechnika Warszawska, jest Trefl Gdańsk. Ale co z tego, skoro – w przypadku obu zespołów okupują one miejsca w dole tabeli, a w przypadku Warszawy dodatkowo – zmagają się z szeregiem problemów finansowych (bo w wypadku siatkówki paradoksalnie łatwiej o lokalnego sponsora w małym mieście) i organizacyjnych (chociażby problemy z halą – Warszawa dysponuje tylko dwoma obiektami, które nadają się do meczów siatkówki na najwyższym poziomie, a oprócz tego, że nadają się właśnie do imprez sportowych, uwielbiane są również przez wystawców kotów, koni i organizatorów targów ślubnych).


Problem numer 3 – polska siatkówka nie potrafi wykorzystać swojej pozycji na świecie

O tym, że do uczestniczenia w wielkiej siatkówce polskie kluby dokładają, a nie na niej zarabiają, wiadomo nie od dziś. W polskim środowisku siatkarskim rok temu porządnie zawrzało – kilka klubów odgrażało się Europejskiej Konfederacji Siatkówki (CEV), że będą rezygnować z udziału w międzynarodowych rozgrywkach jeśli nic się nie zmieni, bo niedorzecznym jest, by nawet w finale Ligi Mistrzów walczyć jedynie o tytuł i prestiż i dodatkowo godzić się by wszystkie koszty organizacji turnieju finałowego ponosił gospodarz. Groził prezes BKS Bielsko-Biała Czesław Świstak - Zastanawiam się, jaki jest sens gry w pucharach. Sportowo odbijają się na grze w lidze, finansowo tracimy ogromnie. Jeśli w przyszłym roku zakwalifikujemy się do europejskich rozgrywek, niewykluczone, że zrezygnujemy. Groził prezes Tytan AZS Częstochowa Konrad Pakosz - Może nadszedł ten moment, kiedy cała Polska siatkówka powinna zastanowić się nad sensem udziału w tym objazdowym cyrku, jakim są europejskie puchary? No bo tak de facto nabijamy kasę decydentom z Luksemburga, a sami wpędzamy się na minę, która prędzej czy później musi eksplodować.
W takim tonie na początku zeszłego roku wypowiadali się działacze klubowi. Ale zaczął się kolejny sezon i po groźbach nie zostało nic. Co więcej – na chwilę przed losowaniem par na Final Four Ligi Mistrzów CEV nie wiedziała jeszcze, kto zorganizuje turniej finałowy. Oczywiście na własny koszt (a należy nadmienić, że ten koszt to, poza oczywiście obiektem sportowym i całą oprawą widowiska, przeloty, zakwaterowanie i wyżywienie całej rzeszy delegatów CEV oraz drużyn przyjezdnych – krótko mówiąc pokaźna sumka). A przychody – głównie niematerialne - prestiż, rozgłos, bo finansowe jedynie z biletów, gdyż prawami do transmisji i ogromną częścią powierzchni reklamowych dysponuje CEV. Zachęcające? Nie. No właśnie – i ten moment byłby bardzo dobry, żeby postawić działaczy CEV pod ścianą. Ale na ratunek ruszył Konrad Piechocki, prezes PGE Skry Bełchatów, który zgodził się zorganizować Final Four w Łodzi. A wystarczyło uderzyć pięścią w stół i powiedzieć „nie”. Tak na swoim blogu pisze Przemysław Iwańczyk: „Także dla prezesa PZPS Mirosława Przedpełskiego, jednego z siedmiu wiceprezesów CEV, była to dogodna chwila, by pokazać prawdziwą siłę. Mając w ręku wszelkie sportowe atuty (trzy medale reprezentacji w ciągu jednego roku), mocną - jak sam opowiada - pozycję w światowych władzach, szef polskiej siatkówki mógł zwyczajnie postawić weto, np. proponując w zamian nowy system rozgrywek, którego celem nie będzie głównie chęć ograbienia uczestników LM, lecz rozwój, umacnianie prestiżu i możliwość realnej nagrody wzorem futbolowych pucharów.”.
Otóż to. Ale zdaje się, że znowu polskie kompleksy i obawa przed przeciwstawieniem się międzynarodowemu środowisku wzięły górę. Szkoda, bo to Polsce międzynarodowa społeczność siatkarska mogłaby zawdzięczać rewolucję, której europejska siatkówka tak bardzo potrzebuje.


Problem numer 4 – bałagan na własnym podwórku

Bałagan ten tyczy się i PZPS i PLPS i samych klubów. Co do tych ostatnich – nie jest żadną tajemnicą z jakimi problemami zazwyczaj się borykają. Finanse to pięta achillesowa co najmniej połowy z klubów PlusLigi. Do tego dochodzą niekiedy problemy organizacyjne – np. problemy z halami. Ale w telewizji i tak wszystko wygląda nieźle, a osoby z zewnątrz często nie zdają sobie sprawy, jak wielkimi nerwami organizatorów wszystkie te widowiska są okupione.

Poprzedni sezon PlusLigi z uwagi na nowy system rozgrywek wzbudził wiele kontrowersji. Runda zasadnicza została wydłużona o dodatkową fazę, w wyniku czego siatkarze mieli do rozegrania 12 meczów więcej niż sezon wcześniej. Popłynęła fala krytyki ze strony zawodników – że nie będzie czasu ma treningi, na odpoczynek. Na nic się to zdało – rozgrywki odbyły się tak, jak zaplanowano. Ale siatkarze znaleźli sposób na odwet – większość czołowych graczy odmówiła gry w reprezentacji tłumacząc się kontuzjami. Do tego doszła sprawa braku odpowiedniego ubezpieczenia reprezentantów, którzy doznając kontuzji, gdy grają z orzełkiem (a w zasadzie flagą) na piersi, stają przed groźbą zmarnowanego sezonu klubowego. Lawina oskarżeń zstąpiła więc na PZPS (który nota bene wycofał się z tego pomysłu w sezonie bieżącym), ale sprawę załagodził niespodziewany sukces reprezentacji złożonej w głównej mierze z młodych, debiutujących w tej roli zawodników.

I przy okazji odmowy gry w reprezentacji dotychczasowych gwiazd polskiej siatkówki, rozwiązał się problem kolejny – otóż jeszcze do niedawna można było zaryzykować stwierdzenie, że reprezentację Polski stanowią w zasadzie zwodnicy... PGE Skry Bełchatów, siedmiokrotnego Mistrza Polski. A wiadomo, że dominacja jednego zespołu lidze nie służy. Ważna jest rywalizacja, no a rywalizować trzeba mieć z kim. W tym sezonie pozostałe drużyny PlusLigi szczególnie mocno wzięły to sobie do serca i, by zepchnąć z trony Skrę, postanowiły solidnie się wzmocnić. Szkoda, że głównie zawodnikami z zagranicy. Rekordzistą jest Jastrzębski Węgiel, który w swoim składzie ma 7 Polaków i 7 obcokrajowców. Ale dwójka z tych ostatnich gra jako nasi rodacy (Michał Łasko jest reprezentantem Włoch, ale ten fakt zdaje się mu nie przeszkadzać i PlusLidze gra na polskim paszporcie, Luciano Bozko zaś ma ojca Polaka). No i jak widać przepisy ligi, które pozwalają tylko 3 obcokrajowcom przebywać jednocześnie na parkiecie, są sprytnie omijane. Tylko szkoda, że mało kto myśli o tym jaki to ma wpływ na przyszłość ligi i reprezentacji – jeśli nasi młodzi zawodnicy nie będą mieli gdzie się ogrywać, to za 5-10 lat siatkówka może mieć spory problem.

Kłopoty z motywacją mieć mogą nie tylko owe młode wilki, które grzeją miejsce w kwadracie, podczas gdy reprezentant Włoch gra jako Polak, ale również zespoły z niższych lig. Ekstraklasa bowiem od tego sezonu stała się ligą zamkniętą. Lub „otwartą” jak mówi PLPS, tylko otwartą inaczej. Zasada jest prosta – z ligi żadna drużyna nie spadnie, chyba że nie wygra 5 meczów i nie będzie wykazywała waleczności, bądź ma znaczne zadłużenie. A zespół starający się o awans musi złożyć wniosek do PLPS (do 31 stycznia, choć rozgrywki trwają wtedy w najlepsze) i mieć m.in. „uwiarygodniony skład drużyny, zdolny do konkurowania z innymi drużynami ligi zawodowej, finansową zdolność do poniesienia kosztów uczestnictwa”, oczywiście odpowiednią halę i drużynę kadetów i juniorów – czyli musi dbać o rozwój młodzieży (co w praktyce oznacza budżet na poziomie minimum 3 milionów złotych). Wymagania są. Dobrze, źle? Dobrze – dla wizerunku ligi, dla klubów już tu grających, dla sponsorów, gorzej dla kibiców – bo więcej meczów rozgrywanych będzie o pietruszkę. Źle natomiast dla klubów z niższych lig. Do tej pory awansować mógł każdy, z konieczności mecze rozgrywało się w halach z 500 miejscami, ale można było liznąć wielkiej siatkówki. Teraz teoretycznie do PlusLigi mogłyby awansować nawet 4 zespoły (dopuszcza się rozszerzenie ligi), ale w praktyce mało kogo na to stać. To dopiero pierwszy sezon obowiązywania zamkniętej ligi siatkówki w Polsce, więc ciężko jest ten projekt obiektywnie ocenić. Ale fakt faktem – zamieszanie wprowadził.

Więc dokąd zmierza nasz drugi narodowy sport zespołowy? Ocenić ciężko, ale mam nadzieję, że krętą, bo krętą, ale jednak drogą do sukcesu. Kluczowe mogą się okazać Mistrzostwa Świata, które Polska zorganizuje w 2014 r. Kraków, Wrocław, Katowice, Łódź, Bydgoszcz i Częstochowa gościć będą najlepsze drużyny naszego globu. Świetna szansa dla siatkówki, by jeszcze mocniej się wypromować. A ja tylko żałuję, że największa siatkarska impreza ominie Warszawę.


*nawiązanie do słynnych słów Zdzisława Ambroziaka - siatkarza i dziennikarza sportowego: „Siatkówka jest bowiem sportem wyjątkowym”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz